Peja/Slums Attack · Titre · 2017. Écoutez Taki chłopak jak ja sur Spotify. Peja/Slums Attack · Titre · 2 017.
Pragnę, by świat się zmienił, a ty. Powiedz czego chcesz. Pragnę zamienić na uśmiech łzy. Słońce, gdy pada deszcz. [Bridge: Dudek P56] Ja pragnę, szczęścia, czasu dla naszych bliskich. Ja pragnę żyć i smażyć, smażyć. Ja pragnę, szczęścia, czasu dla naszych bliskich. Wszystko się może jeszcze zdarzyć, zdarzyć.
taki chłopak - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.
tekst do piosenki: ,,KTOŚ TAKI JAK TY" Wersow ️ instagramy 📸 : @wersowmój Instagram@wersownicyekipyBędzie mi bardzo miło jeśli pooglądasz od początku do ko
A ja na tym podkładzie przypominam że jestem Peja K szykuj zapadnie pętla mocno zaciśnięta Mocny jak Żołądkowa po której destrukcja hotelowa
Peja - Ja !@#$%^&* lyrics [Verse 1: Peja] Który z was to MC Gasto który z was to Wacky D Ja jestem Rychu Peja a wraz ze mną dziki styl 15 lat w grze, bywało też kalecznie Ale zawsze odwiecznie, z duszą niebezpiecznie Wracam po złoto, wdeptam te kurwy w błoto Co z chołotą gówno plotą, ja odbiorę im godność Uświadomię swą podłość, platynowy krążek dla mnie Na tym bicie
[Zwrotka 2: Peja] Oto esencja stylu [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska] Embed. Cancel. How to Format Lyrics: Taki chłopak jak ja. 12. Odlot. 13. Demony Wojny (wg. NOJI) 14. Bragga
Naród czeka, ja prawie mdleję, a Wrocek leniwie patrzy, ani drgnie. W końcu wszedł do kuwety, okręcił się dwa razy i sra. Patrzy mi w oczy i sra. Najdłuższa minuta w moim życiu. Czas zwolnił jak podczas oglądania meczów Śląska. Skończył i zakopał. Kamera robi zbliżenie, Sutryk uroczyście miotełką otrzepuje kupę ze żwirku.
Goniąc marzenia chciałbym doceniać to co już mam. [Peja] Ja płynę po tym Nipsey, mogę chodzić jak Egipcjanin. Ty niе wiesz co o tym myśleć, to banger na bangerami. Tak płynie po tym Ricardo, mogę chodzić po wodzie jak Mesjasz. I nawet gdy spotka mnie wzgarda i taj w twoim sercu zamieszkam.
Jest taki chłopak.. on mi się podobaaa bardzo i nie wiem czy może ja też jemu bo gdy wsiadł z moją kol. do autobusu pomachałam jej a on mi odmachał, patrzy na mnie ale tak fajnie, Zawsze wstawia na nk opinie do zdjęć i wgl co on może do mnie c. co on do mnie może czuć ?* Ostatnia data uzupełnienia pytania: 2010-03-03 18:54:55
a5azY. Home » Artiesten » P » Peja » Taki chłopak jak ja Ja pamiętam te melanże, obalałem lepszą flaszkę Każdą laskę miałem tutaj na pstryknięcie palcem! To była bułka z masłem, chociaż wcześniej chleb ze sm... Lyrics licensed by LyricFind
dodano: 2017-06-26 16:00 przez: Paweł Miedzielec Zacznę od tego, że nie jestem - nigdy nie byłem, i dużą dozą prawdopodobieństwa nie zostanę fanem polskiego hip-hopu. Może wynika to z faktu, że kiedy w połowie lat 90-tych zaczynałem wchodzić w "czarną muzę", nasz rodzimy rap był jeszcze w powijakach i jakościowo, delikatnie mówiąc, nie rzucał na kolana ani pod kątem brzmienia, ani tym bardziej liryczną stylistyką. Jest oczywiście kilku artystów, których dyskografię znam pobieżnie, ale nigdy jakoś nie potrafiłem złapać bakcyla na polski hip-hop i do dzisiaj traktuję go raczej w kategoriach sporadycznej odskoczni od amerykańskiego rapu... Dlaczego zatem zdecydowałem się napisać tę recenzję? Ano dlatego, że po pierwsze Rychu Peja jest jednym ze wspomnianych raperów, których płytotekę (nie całą) kojarzę, a po drugie - i najważniejsze, jego nowy krążek utrzymany jest w westcoastowej stylistyce, której jestem pasjonatem. Tym oto sposobem płyta "Remisja" wylądowała na moim playerze chwilę po premierze albumu 7 kwietnia. Z uwagi na to, że - jak wspominałem, nie słucham na co dzień polskiego hip-hopu, postanowiłem zagłębić się w dyskografię "Księcia Jeżyc" i przesłuchać wszystkie poprzednie krążki, zanim zrecenzuję jego najnowszy materiał. Chciałem podejść do tematu rzetelnie i wystawić ocenę w sposób uczciwy, patrząc na całokształt obiektywnie, ale jednak z dalszej perspektywy. Nie jako fan, bo nim nie jestem - fan to dla mnie ktoś, kto śledzi namiętnie dokonania danego muzyka, a przede wszystkim docenia jego ciężką pracę kupując kolejne albumy. Ja na półce mam jedynie "Remisję", którą nabyłem z szacunku do twórczości Rycha i faktu tej recenzji - mało profesjonalnie wyglądałoby dzielenie się opinią z innymi po odsłuchu empetrójek ściągniętych z sieci... Wrzucam zatem kompakt do odtwarzacza i zapinam pasy wciskając "play" - z głośników zaczyna wydobywać się dźwięk mocnego piania, w asyście którego "wjeżdża westcoastowy wuja", jak nawija o sobie Peja w otwierającym album numerze "Boo-Ya (jak Tribe)", który muszę przyznać zrobił na mnie duże wrażenie. Odpowiedzialny za warstwę muzyczną Brahu naprawdę dał radę jeśli chodzi o produkcje i trafił bezbłędnie w moje gusta. Ciężkie klawisze, wyrazista perkusja i wykręcone piszczały na refrenach - uwielbiam te kombinacje, a lecący na tej pętli Rychu doskonale uzupełnia swoim wokalem muzyczne tło razem z czerpiącymi wprost z klasyki Westu cutami (Eazy-E, 2Pac, Ice Cube). Płyta zaczyna się bardzo mocno i z 'wysokiego c" przechodzimy do wysypu numerów, które zdążyły stać się już singlowym materiałem. Na pierwszy ogień idzie wzbudzający największe kontrowersje "Negatywny Feedback", w którym Rychu po raz kolejny zaczepia Tedasa (czy ten beef kiedykolwiek wygaśnie?) - subliminal odbił się szerokim echem przynosząc niekoniecznie tytułowy "negatywny feedback" (zależy od grupy odbiorców) i chyba o to głównie chodziło: wywołać szum i dyskusje od samego początku promocji płyty (all publicity is good publicity - szczególnie ta darmowa). Dalej mamy "Dekalog Rycha", który pod kątem technicznym jest jednym z najjaśniejszych punktów w jego dyskografii oraz najciekawsze moim zdaniem "Tylko Dla Orłów", gdzie Brahu po raz kolejny dał popis swoich producenckich umiejętności, a Peja płynie po bicie w swoim zadziornym stylu kładąc odważne, miejscami konfrontacyjne wersy ("Od zawsze przebiegle, jak zawsze z wielkim sercem/Ryszard ma lwie się wie, jebać komercję/A kolegom z branży nie wstyd przecież bawią się świetnie/I tak mamią dzieciaków, bo na świecie rządzi banknot/Co drugi jak Trynkiewicz, Ja to American Psycho"). Jak dla mnie jest to zdecydowanie najmocniejszy z dotychczas opublikowanych singli utrzymany od początku do końca w iście kalifornijskiej tutaj dochodzimy do punktu kulminacyjnego "Remisji", czyli utworu "Nadal" który skradł palmę pierwszeństwa reszcie numerów z tracklisty, zostawiając je o trzy długości za sobą. Ponownie w głównej mierze jest to zasługa świetnej muzyki autorstwa Braha, który umiejętnie połączył tutaj klasyczne westcoastowe brzmienie rodem z Bay Area z nowoczesnymi dźwiękami, których nie powstydziłby się pewnie sam DJ Mustard. Osadzony na mocnych bębnach powinien zostać murowanym singlem i miejmy nadzieję, że doczeka się porządnego teledysku. "W pogoni za marzeniami" to jeden z najczęściej skipowanych przeze mnie kawałków z płyty, w głównej mierze z powodu zwrotki Gandziora który zapewne spełnia się w roli hypemana, natomiast raperem jest co tu dużo mówić kiepskim. Po dynamicznym otwarciu, krążek w połowie zwalnia tempo i zaczynają się pojawiać mocno rozkminkowe numery w stylu tytułowej "Remisji" czy bardzo osobistego "1976", przy którym gościnnie pomagał Jan Borysewicz. Mamy tu zatem "starcie" dwóch muzycznych legend polskiego przemysłu muzycznego, chociaż pochodzących z różnych nurtów i pokoleń. "Jestem ikoną" ponownie podbija tempo krążka, a Rychu ze znaną sobie manierą daje nam trzy pełne zwrotki przechwałek i argumentów, przyznając jednocześnie przed samym sobą, że w polskiej rap grze osiągnął sam szczyt zapisując się na zawsze w kronice hip-hopu znad Wisły (i Warty). Dalej jest także kąśliwie - w "Taki Chłopak Jak Ja" i "Demony Wojny (wg. NOJI)" ponownie daje o sobie znać barwna przeszłość rapera, o której ciężko jednak w pełni zapomnieć i zostawić ją za plecami ("Samotnik, samouk, tak świadomy swoich braków/Bo zabrakło przewodnika na życiowym szlaku!/Zamiast chwycić mnie za ręce woleli pójść do piachu/Dobrze wiem ilu dzieciaków przerobiło takie fatum!/To nie elegancki blok, wychowany na Jeżycach/Tutaj prawdziwe podwórka na zapleczu w kamienicach"). Z tekstów wylewa się sporo goryczy, chociaż w formie refleksyjnej. "Odlot" z niepasującym totalnie do klimatu zachodniego wybrzeża Kaenem szybko odchodzi w zapomnienie, po nim mamy za to dwa niezłe follow-up'y do najpopularniejszych kawałków z twórczości Rycha - kontynuacja utworu "Bragga" z wydanej dekadę temu płyty "Szacunek Ludzi Ulicy", a także "Świat, Ludzie, Pieniądze", mające być w założeniu nawiązaniem do utworu "Kurewskie Życie" z "Najlepszą Obroną Jest Atak". Całość kończy "HIPHOPEJA" przywodząca mi na myśl słynny "Pietnastak", będąca niejako podsumowaniem 20-letniej działalności rapera na scenie i swoistym pstryczkiem w nos dla nowej fali polskich mc's ("Ja to głos pokolenia, które zdążyło dorosnąć/A dzisiejsze pokolenie żyje inną codziennością/Dziś RAP to nie przełom, coś co nadzieję przyniosło/To o czasach, które młodzież dziś nazwie prehistorią/Mam to szczęście być od zawsze tego częścią/Może macie wyświetlenia, trochę kasy, powiem fejmom/Powielacie knyfy, wasze ksywy przy nas bledną/Przecież nie szanują nas ci Wasi słuchacze, wiem to!/Wasze rapy to biznes, nikt nie bierze tego serio/My daliśmy przykład Wy się oddaliście bejmom!"). Utwór idealny pod singiel, który można by z powodzeniem traktować jako luźny wstęp do przyszłorocznego 25-lecia zespołu świetnie zamyka prawie godzinne LP. Jakie jeszcze refleksje nasuwają się po przesłuchaniu "Remisji"? Pierwsza i najważniejsza to taka, że zmiana producenta wyszła Rychowi na dobre. Po bardzo kiepskim "DDA", które na dzień dzisiejszy jest moim zdaniem najsłabszą pozycją w dyskografii rapera od czasu "Na Legalu", RPS znów odbił się w górę i odżył na bitach Braha, które mają w sobie ogień jakiego brakowało miałkim i amatorsko brzmiącym produkcjom DJ Zela. Peja miejscami znowu nawija z werwą i pazurem znanym z dawnych czasów, pokazując jednocześnie że nawet jako 40-latek z połową życia spędzoną w rap grze potrafi jeszcze wykrzesać z siebie trochę ponadprzeciętnej energii, sypnąć tu i ówdzie dobrym panczem ("nawet gdybym był Januszem to nazywałbym się Gajos"), czy odnaleźć się w newschoolowej konwencji, dodając raz po raz jakiś hashtag. Nie wszystkie numery trzymają wprawdzie ten sam poziom, kilka kawałków można by z powodzeniem schować do szuflady i okroić całe LP do 12-13 numerów, ale i tak myślę, że "Remisja" to najlepiej nagrany materiał od czasu "Reedukacji" i pełna rehabilitacja po słabiutkim "DDA" - oczywiście nie pozbawiona wad. Największym mankamentem jest moim zdaniem brak zagranicznych gości, którzy jeszcze bardziej urozmaiciliby krążek swoją obecnością. "Boo Ya (jak Tribe)" aż prosi się o gościnkę Samoan z West Side Piru Bloods (Ganxsta Ridd leżąłby tutaj świetnie). Myślę też że po usłyszeniu bitu do "Nadal" znalazłoby się co najmniej pół tuzina mc's z Oaktown, którzy z chęcią dołożyliby do niego swoją "szesnastkę" (może jakiś wakacyjny "West Coast Remix" Rychu?) i ewidentnie pasowaliby lepiej do formy krążka aniżeli Gandzior czy Kaen. Nie wiem czy były podjęte rozmowy z jakimkolwiek raperem z Kalifornii (krążyły plotki o artystach jak Rappin 4-Tay), ale brak reprezentantów zachodniego wybrzeża na takim albumie to moim zdaniem bardzo duży błąd. "Ta płyta nie jest moim być albo nie być/Prawdę mówiąc od tego raczej niewiele zależy" - właściwie to te wersy z "Taki Chłopak Jak Ja" mogłyby posłużyć jako idealne podsumowanie "Remisji". Świadomy swej pozycji i dorobku rap weteran z Jeżyć nie musi już nikomu niczego udowadniać. Będąc jako jeden z nielicznych w uprzywilejowanej pozycji dzięki rzeszy lojalnych słuchaczy Peja mógłby sobie zapewne pozwolić na wypuszczenie pół-produktu, wiedząc że fanbase i tak wspomoże go sprzedażowo - na szczęście dla swoich fanów, Rychu nigdy nie był typem artysty chcącym iść przez rap na skróty, zatem "dopóki starczy sił, nie zrezygnuje z gry" tak łatwo i nadal będzie starać się mobilizować sam siebie, by za każdym razem dostarczyć swoim followesom quality materiał. "Remisja" nie jest idealna i nie będzie traktowana jako żaden przełom na rynku. Nie spowoduje też napływu nowych odbiorców, ani nie pozwoli nam "odkryć" Rycha na nowo, ale jest właśnie tym, czym miała być - udaną rekompensatą za ostatni blamaż i produkcją spinającą brzmieniowo klamrą ostatnie dwie dekady scenicznych dokonań poznańskiego rapera. Trójka z plusem.     1976 to 6 klip promujący album "Remisja" (premiera 07/04/17). Peja i Brahu zaprosili do współpracy filara polskiej muzyki rockowej Jana Borysewicza.... Peja i Brahu wybierają się na przejażdżkę po ulicach w kolejnym klipie promującym "Remisję". Trzecim singlem z krążka został kawałek "Tylko dla orłów... Na niedzielę otrzymujemy nowy klip od Kaczora i Peja "Gorszy Sort". Dwie legendy poznańskiej sceny wzięły na warsztat polityków oraz obecną sytuację... "Lustro" to kolejny singiel, promujący ostatni solowy album artysty - "82", który doczekał się teledysku. Klip do tego spokojnego, refleksyjnego... Brahu nie zwalnia tempa i oprócz zapowiadanego wspólnego projektu z RDW, pracuje również nad swoim czwartym solowym albumem. Na premierę obu... "Wracam na blok" to kolejny wspólny singiel, promujący nadchodzący projekt trójmiejskich weteranów. Po kolorowym i luźnym "czasie letnim", przyszła... Masz dosyć muzycznej papki z TV? Popkiller wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zaserwujemy Ci najlepsze piosenki, teledyski, recenzje płyt i newsy z branży hip-hopowej. Wykonawcy ze świata hip-hopu opowiedzą w wywiadach o swoich planach na koncerty i festiwale hip-hopowe. Na Popkillerze znajdziesz to wszystko, my piszemy konkretnie o muzyce. nie odpowiada za treści słowne i wizualne w utworach audio i video prezentowanych na łamach serwisu, a udostępnionych przez wydawców fonograficznych i samych artystów. Nagrania te są prezentowane ze względu na ich walor newsowy i nie przedstawiają stanowiska REGULAMIN SERWISU /// POLITYKA PRYWATNOŚCI /// POLITYKA COOKIES
Nigdy, przenigdy nie spodziewałam się czegoś takiego po książce młodzieżowej. Uwielbiam ten gatunek za szczerość i prostotę, za skupianie się na detalach rozwijających się uczuć, za naiwność oraz wytchnienie od codzienności, jakie daje. Chciałam ucieczki, marzeń i lekkości, a ta książka zwaliła mnie z sobie kwiat peonii. Jej słodki zapach, delikatne płatki, jej niewinność... Macie ten obraz? No to... to nie jest nasza główna bohaterka. Zupełnie nie. Charakter Joss najlepiej oddaje jedno słowo: poznajemy jako rezolutną dziewczynkę pewnego słonecznego dnia, który zmienił całe jej życie. Wraz z przyjaciółką, Taryn, organizuje wielki wyścig na zakończenie szkoły. Dziecięca zabawa ma jednak nieoczekiwany finał... Dobrze Wam radzę, nacieszcie się tą beztroską, pełną młodzieńczego zapału postacią, ponieważ nie znajdziecie jej już w dalszych rozdziałach. Nie zostanie po niej nawet wydarzeń opisanych w prologu minęło osiem lat. Nowa, siedemnastoletnia Josselyn ma sporo problemów jak na swój wiek. W większości są one rezultatem tamtego pamiętnego dnia, który był początkiem końca jej pięknego dzieciństwa, ale doprowadziły do tego również jej własne wybory. Joss jest skomplikowaną osobą, zadziorną, sarkastyczną, pozornie pewną siebie. Zawsze zadaje pierwszy cios, czy to słowny, czy fizyczny – atakuje, zanim ktoś zdąży ją zranić. Nie dzieje się tak bez przyczyny – nasza bohaterka ma na głowie sprawy, których żadna siedemnastolatka nie powinna przez matkę, problem alkoholowy ojca, walka o odrobinę jego uwagi. To wszystko przedstawione jest bardzo realistycznie. Postać jest przez nas od razu rozumiana i nawet jej początkowa wściekłość wydaje się jak najbardziej na miejscu. Zaczynamy również usprawiedliwiać jej chęć ucieczki od wszystkiego, nawet przez tak drastyczne sposoby, jakie zazwyczaj wybiera.„Nie miałam nadziei, marzeń ani planów. Miałam tylko kolejny dzień. I kolejny. A czas pomiędzy nimi wypełniałam tym, co po prostu potrafiło przyciągnąć moją uwagę i pozwolić przetrwać”. Mowa tu oczywiście o całym mnóstwie uzależnień – od papierosów, przez alkohol, seks, po najróżniejsze narkotyki. Joss jest klasycznym przykładem rodzicielskiego zaniedbania. Poprzez swoje czyny pragnie zostać dostrzeżona. Ona wręcz krzyczy, i to desperacko, ponieważ tak pragnie odrobiny miłości i prawdziwego trafiłam na wielowymiarową postać, z którą można się utożsamić. Nawet gdy jej zachowanie nie jest do końca zrozumiałe, autorka spieszy z dokładną analizą postaci i wyjaśnieniami tych mrocznych aspektów jej osobowości, o których czytelnik początkowo nie ma Joss przepełnia mnie smutkiem, ale wiem, że ta dziewczyna nie chciałaby litości – to by ją tylko rozjuszyło. Jest jak samotna peonia, która więdnie na własne życzenie, ponieważ uważa, że nic nie znaczy. Ulubione kwiaty mojej mamy od teraz będą mi się kojarzyć z niską samooceną, brakiem wiary w lepszy los i agresją, która to wszystko maskuje. Ta historia miałaby z pewnością jeszcze bardziej depresyjny wydźwięk, gdyby pewnego dnia na drodze Joss nie stanął Wes...Jak to zwykle w bajkach bywa, żadna mała księżniczka nie musi sobie radzić sama – ma od tego Wróżkę Chrzestną, Rycerza w lśniącej zbroi, Anioła Stróża czy nawet siedmiu krasnoludków. Podobnie jest w tej książce – mała Josselyn zostaje ustrzeżona przed złym losem przez tajemniczego Christophera. Jednak jej wybawca niemal rozpływa się w powietrzu, zanim bohaterka zdąży mu podziękować. Zostaje po nim tylko kilka wyblakłych wspomnień, w tym obraz przenikliwych niebieskich więc sobie zdziwienie Joss, gdy po ośmiu latach staje przed nią chłopak o identycznym spojrzeniu. Jednak Wes to nie Christopher... Ale czy na pewno? Nie ukrywam, że próba rozwikłania tej zagadki wraz z główną bohaterką była niezwykle fascynująca i chyba właśnie te fragmenty książki pochłonęły mnie najbardziej. Między bohaterami można wyczuć napięcie, a ciągła rywalizacja o względy ojca Josselyn oraz niechęć pomieszana z wzajemnym przyciąganiem sprawiały, że było to naprawdę to autorce oddać, że świetnie poradziła sobie z przedstawieniem powoli rozwijającego się uczucia. Wszelkie opisy ukradkowych spojrzeń, przypadkowych dotknięć dłoni oraz emocji, jakie wywoływało to w bohaterce, sprawiały, że szybciej biło mi serce. Do tego to przeczucie, że Joss go przecież zna. Że to właśnie on, jej własny superbohater, któremu zawdzięcza to, że wciąż jest na tym świecie. I który zniknął równie nagle, jak się pojawił w jej życiu... Wszystko to razem i emocjonalna bomba gotowa, licznik tyka, a napięcie charakter głównej bohaterki jeszcze to wszystko podsyca. Joss leci jak ćma do ognia i wciąż ryzykuje w pogoni za tamtym chłopakiem, którego widzi w Wesie. Wciąż wystawia go na próby, w których stawką jest jej własne życie, i zdaje się tego nie dostrzegać. Pojawiają się w tej książce sceny, które sprawiały, że musiałam upewniać się co do jej gatunku, bo wydawały mi się wręcz fantastyczne. Przypuszczam, że miały one ukazywać wiarę Joss w Christophera, która sprawiała, że bohaterka zaakceptowałaby nawet istnienie magii. Dla czytelnika jednak nie jest to zabieg oczywisty, co wzbudza pewną konsternację...Podobne odczucia wywołały we mnie też inne sceny, nieco zbyt odważne jak na ten gatunek, przynajmniej w moim mniemaniu. Chociaż, w gruncie rzeczy, cała problematyka tej książki jest dość śmiała i dająca do myślenia. Mimo wszystko polecam ją raczej starszym czytelnikom. I na pewno nie tym wrażliwym, ponieważ zrobi Wam krzywdę, tak samo jak mnie.„Chłopak taki jak ty” to opowieść pełna zawiedzionych nadziei, niespełnionych obietnic, poczucia odrzucenia i wszystkich tych złych emocji, których naprawdę nie chcecie odczuwać. Ale przeczytanie jej może dać Wam również siłę, pokazać, że warto trwać dalej, mimo wszystko i na przekór czytania tej książki wielokrotnie zastanawiałam się, czemu to sobie robię. Z jej stron wylewa się tyle żalu, złości i bólu, które chcąc, nie chcąc, przejmuje się od głównej bohaterki. Dziewczyny, której nikt nie chce. Nawet rodzice, którzy przecież powinni. W dodatku towarzyszące temu wszystkiemu uczucie niemocy i niechcianej nadziei, która skończy się nieuniknionym rozczarowaniem, potrafi mocno dajcie się zwieść autorce – w tej historii nigdy nie będzie dobrze. Gdy już będzie Wam się wydawać, że książka zmierza do happy endu, Ginger Scott dopiero pokaże, na co ją stać! Dla własnego spokoju nie czytajcie od strony 317. Przez kolejne 35 stron nie mogłam odłożyć chusteczek, łzy zamazywały mi czytany tekst, ale i tak nie przestałam czytać. Nie po tym, co się tam stało...Żadne opisy tej powieści nie przygotowały mnie na ciosy, które otrzymałam. Pragnęłam lekkiej, młodzieżowej lektury z romansem w roli głównej, a czuję, że przez tę książkę będę dochodzić do siebie tygodniami. Ta książka zrobiła mi krzywdę. Skrzywdziła mnie zakończeniem, znęcała się nade mną również podczas czytania, a mimo to z chęcią sięgnę po kontynuację. Po prostu muszę wiedzieć, co będzie dalej! To swego rodzaju masochizm, ale nic na to nie poradzę. Autorka wygrała tę bitwę i zupełnie mnie kupiła. Wylałam przez nią morze łez, czułam przejmujący gniew, rozgoryczenie i żal, ale i tak chcę wiedzieć, jak zakończy się ta historia. Mam gorącą nadzieję, że dobrze, jednak tak jak Josselyn obawiam się, że zostanie ona zawiedziona...Mimo wszystko jestem wdzięczna za lekcję, jaką ta lektura niesie – że każdy musi być silny sam dla siebie. Jak wspomniana wcześniej peonia, dumnie trzymająca pion, mimo ogromnego ciężaru swoich płatków. Ona nie potrzebuje superbohatera, trwa dalej pomimo złego losu i nie zamierza się poddawać. I takiej właśnie postawy Wam wszystkim Kłosowska